W USA o pochodzeniu etnicznym, o „żydowskim miliarderze”, o „żydowskim dziennikarzu” mówić wolno. Tak jak mówić wolno o dominacji przedstawicieli jednej nacji w wyborach prezydenckich. Tam pochodzenie etniczne ma znaczenie, jest podstawą oceny wiarygodności polityka. W Polsce to temat tabu. Lata skutecznej tresury „Gazety Wyborczej” i wszechogarniający strach przed oskarżeniem o antysemityzm zrobiły swoje. Sama gazeta takich skrupułów nie ma. Etniczne etykiety przylepia komu chce i kiedy chce. Raz twierdzi, że w Polsce Żydów „nie ma”, a wypominanie pochodzenia to „antysemityzm”. Innym razem publikuje sążnisty hagiograficzny artykuł tylko po to, by przekazać, że bohaterem jest Żyd. Za to ochoczo używa, a nawet nadużywa słowa „Polak”. Zwłaszcza wtedy, gdy można je opatrzyć epitetem: brudny, głupi, ksenofob. Co prawda innego zdania jest Dawid Warszawski, który utrzymuje, że Żydzi w Polsce nie tylko „są”, ale w dodatku mają interesy i o nie zabiegają. Z tym że przemyślenia takie zamieścił nie w gazecie dla Polaków, ale w amerykańskim „Moment”: żydowscy profesorowie zdominują wydziały polskiej historii i tradycji na uniwersytetach […] lobby żydowskie wkrótce wzrośnie w siłę […] w połowie wieku polscy Żydzi będą siłą przewodnią Polski.

Inny przykład – kiedy w 2005 r. sprawę dziadka z Wehrmachtu na światło dzienne wyciągnął Jacek Kurski, oburzyły się wszystkie media, w tym „Wyborcza”. Od niecnych rasistowskich oskarżeń odciął się nawet prezes PiS. Tymczasem po przeprowadzce Tuska do Brukseli, czeskie i rosyjskie media pisały o „dziadku”, który w czasie wojny nie tylko służył w Wehrmachcie, ale również w SS i nosił niemieckie mundury. Prezes, co prawda, nie odciął się od publikacji „Gazety Polskiej” na temat pochodzenia etnicznego urokliwej żony Komorowskiego, z tym, że gazeta donosiła o tym nie przed, a po wyborach, aby przypadkiem nie zaszkodzić pretendentowi do urzędu prezydenta w oczach antysemickiego narodu. Media PiS pisały, że Tusk szwargocze z Merkel po niemiecku. Ale nie miały odwagi napisać, że jest Niemcem. Z kolei „Die Welt” nazwał Tuska „proniemieckim historykiem”. Przypomniało to zdarzenie w Dumie, gdy Żyrinowskiego (Władimira Wolfowicza Edelsztejna) pytano o etniczne pochodzenie, odparł: „moja matka jest Rosjanką, a ojciec prawnikiem”. Dla sitwy, która swymi mackami opanowała całe państwo, wszelkie pytania i rozważania o rodzinnych korzeniach to ohydne „grzebanie w życiorysach”. A wszystko po to, aby nie wyszła na jaw porażająca prawda o tym, kto w III RP rządzi i kto rozdaje karty.

„Julian Kornhauser, z pochodzenia Żyd, w jednym ze swoich wierszy rozliczał się z Polakami biorącymi udział w pogromie kieleckim, za co przez prawicowców został okrzyknięty polakożercą” – głosił w trakcie kampanii wyborczej ‚2015 „Newsweek”. Przed dokonaniem etnicznej lustracji rodziny Dudy, wcześniej wykryto, że był w Unii Wolności, co po raz pierwszy w historii polskojęzycznych mediów uznane zostało za okoliczność obciążającą. W normalnej sytuacji wypomnienie komuś pochodzenia etnicznego spotkałoby się z ostrą reakcją i natychmiastowym potępieniem „obrzydliwych” metod politycznej walki. Tymczasem Michnik milczał! No cóż, chodziło o utrącenie oponenta poprzez przekaz: „Zwolennicy PIS-u wasz kandydat należał do partii Geremka; nakłonił go do tego teść Żyd, który nim bezwolnie steruje, autor wiersza, w którym Kielczan nazwał psami. A w międzyczasie, po cichu, w Pałacu Prezydenckim nastąpiła podmiana Anki Rojer na Ankę Kornhauser. Czy w maju nie szykują coś podobnego? Na przykład podmiana Anki Kornhauser na Janka Kidawę-Błońskiego? Kto raz widział tego ostatniego, wie o co chodzi.

Uderza, że żaden z medialnych recenzentów wyborów nie nawiązuje do czynnika etnicznego. Mówi się i pisze niemal o wszystkim, o zeznaniach podatkowych, preferencjach seksualnych, ale nie ma słowa o narodowości kandydata na urząd prezydenta, czy też pochodzeniu jego żony lub małżonka. Tymczasem przeglądając amerykańskie media można dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Na przykład, że Żydzi amerykańscy, w przeciwieństwie do swych ziomków w Polsce, nie wstydzą się pochodzenia i bez problemów je ujawniają. Dlaczego tak jest? Chyba nie z obawy przed „antysemityzmem Polaków wyssanym z mlekiem matki”?
Amerykańscy Żydzi przecierają oczy ze zdumienia – czołowi pretendenci w prawyborach Partii Demokratycznej to Żydzi: Etniczne korzenie Bernie Sandersa i Mike’a Bloomberga znamy. A co z innymi? Tu z pomocą przychodzi niezawodny (wydawany w jidysz i w angielskim) „Forward”. W tekście „What’s Jewish about the non-Jewish Democratic presidential candidates?” pisze: Najbardziej zblatowany z Żydami jest Joe Biden. Ma nawet żydowskich powinowatych. Jego córka Ashley wyszła za mąż za lekarza Howarda Kleina. Podczas jednego z wyborczych mityngów powiedział: “I am the only Irish Catholic you know who had his dream met because his daughter married a Jewish surgeon”. Także syn Bidena, Beau miał za żonę Żydówkę Hallie Olivere, która po jego śmierci związała się na krótko z młodszym synem Bidena, Hunterem.

Niedawno Hunter ożenił się, po krótkiej kilkutygodniowej znajomości, z południowoafrykańską Żydówką Melissą Cohen, producentem filmowym, często wypowiadającą się w mediach na temat swej żydowskiej tożsamości, z wytatuowanym na bicepsie słowem „Shalom”. Przypomnijmy, że gdy Trumpa zapytano o córki, nie zaprzeczał: Tak, jedna z moich córek jest żydówką. To nie było planowane, po prostu tak się stało. Nawiasem mówiąć jest taki żydowski aforyzm: „Żydem nie jest ten, którego rodzice są Żydami, ale ten, którego wnuki są Żydami”.
38-letni Pete Buttigieg, maltańskiego pochodzenia burmistrz miasteczka South Bend w stanie Indiana to najmłodszy z pretendentów. To także pederasta, który niedawno na podium podziękował swemu mężowi siarczystym pocałunkiem (sam w związku zarejestrowany jest jako „żona”). Jest też na czele listy korzystających z żydowskiego finansowania, co niektórzy z finansujących przypisują jego osobowości. Tak jak Obama, Buttigieg ma wiele przymiotów ‚nice jewish boy’ – powiedział profesor Kenneth D. Wald z University of Florida. Buttigieg szczyci się publicznie, że w swym rodzinnym mieście ma synagogę z parkietem tanecznym. Bowiem w 2012 r. nieużywana bożnica B’nai Israel w South Bend została zamieniona w tancbudę należącą do stadionu baseballowego, z którym sąsiaduje.
W równie humorystyczny sposób swe związki z lobby żydowskich tłumaczy Amy Klobuchar. Podczas jednego ze swych publicznych wystąpień rzewnie wspominała, że pierwszy rower dostała na aukcji używanych rzeczy w Jewish Community Center w Minneapolis. Klobuchar do dziś bierze udział w benefisach organizowanych przez centrum, które – jej zdaniem – jest ciągle ważnym miejscem spotkań mieszkańców miasta, nie tylko Żydów: „Trudno spotkać mieszkańca miasta, który nie ma miłych wspomnieć z JCC”. „Forward” dodaje: Być może nie jest Żydówką, ale jest honorowym członkiem społeczności żydowskiej w Minnesota. Początek swej kariery zawdzięcza swej mentorce, stanowej senator Glorii Segal. Regularnie bierze udział w spotkaniach ugrupowań żydowskich swego okręgu wyborczego. Cieszy się uznaniem Żydów całego politycznego spectrum. W 2018 przewodniczyła corocznemu spotkaniu senackich Demokratów z organizacjami żydowskimi, co jest przywilejem zastrzeżonym dla nielicznych.
Senator Elizabeth Warren zwołała wiec w waszyngtońskim Square Park, w pobliżu miejsca, gdzie w 1911 zginęło w pożarze 146 robotników uwięzionych w fabryce przez jej właścicieli. Wydarzenie jest do dziś centralnym punktem historii amerykańskich Żydów, bo większość ofiar była świeżo przybyłymi do USA imigrantami. Tragedię powiązał z prawami robotniczymi: „Nasza demokracja jest sparaliżowana. Bo wielkie korporacje przekupiły nasz rząd”. Nie wspomniała natomiast, że właścicielami fabryki byli Żydzi. Podczas government shutdown, czyli wstrzymania płac dla urzędników instytucji federalnych, w geście solidarności kongresmeni przekazują swe diety organizacjom charytatywnym. W 2019 Warren przekazała je HIAS – żydowskiej organizacji sprzeciwiającej się antyimigracyjnej polityce Trumpa i wspomagającej nielegalnych imigrantów w osiedlaniu się w USA.

A co słychać u lidera w wyścigu do Białego Domu?. Chociaż złośliwcy mówią, że Bernie Sanders w życiu nie przepracował uczciwie nawet jednego dnia, w krajowych sondażach uchodzi za prawdziwego reprezentanta ludzi pracy. Matt Flegenheimer z „NYT” pisze: Jaki mamy wspaniały kraj. Najbardziej znany w kraju socjalista ma trzy kamienice! 78-letni Sanders to syn Ziemi Beskidzkiej. Jego ojciec Eli pochodził ze wsi Słopnice koło Limanowej. W 1920 roku, kiedy Armia Czerwona szła na Warszawę, wstąpił do niej. Po przegranej udało mu się uciec do Nowego Jorku, gdzie poślubił Dorotę Glassberg, córkę imigrantów z Polski. Związane z bolszewikami media epatują tytułami: „Bernie spędził kilka miesięcy w marksistowsko-stalinowskim kibucu”. Rzeczywiście – w 1963 r. przebywał kilka miesięcy w Shaar Haamakim w pobliżu Hajfy, kibucu założonym przez imigrantów z Rumunii na gruntach, z których wcześniej wyeksmitowano palestyńskich chłopów. Kibuc należał do komunistycznej partii Mapam. Jego członkowie uprawiali kult Stalina, a 1 Maja obwieszali kibuc czerwonymi flagami. Nie pobierali wynagrodzenia – kibuc zapewniał wszystko: strawę, mieszkanie, opiekę zdrowotną, szkołę, w tym szkolenie ideologiczne. Wszyscy nosili jednakowe mundury. Za burżuazyjne uznawane były koszule, krawaty, karty do gry i taniec. Co prawda raz w tygodniu tańczyli, ale tylko w rytm żydowskich przyśpiewek. No i śpiewali… Międzynarodówkę. Wielu członków Mapam było bojowcami terrorystycznych band Hagana i Palmach.
System kibuców to pomysł marksistowski przywleczony do Izraela przez Żydów z ZSRR, którzy po wywołaniu rewolucji bolszewickiej wyemigrowali do Izraela i zdominowali tamtejsze rządy. Każdy kibuc jest przypisany do jednej z izraelskich partii marksistowskich – od socjalistycznej poprzez komunistyczną aż po nacjonalistyczną. Kontrolowane przez żydowskich bolszewików media wmawiają Amerykanom do dziś, że Izrael jest jedyną barierą chroniącą Bliski Wschód przed komunizmem. Nic bardziej błędnego – to państwo marksistowskie, z domieszką narodowego socjalizmu. Wcześniej wmawiały Arabom i politykom arabskim, że skoro ZSRR dostarczał broń Egiptowi i Syrii, to popiera Arabów w wojnie z Izraelem. Miesiąc miodowy spędził w ZSRR. Do dziś nie wypiera się też swego uwielbienia dla Fidela Castro i jego rewolucji. Jest za legalizacją narkotyków, wyższymi podatkami, mniejszym budżetem wojskowym, otwarciem granic, a nawet likwidacją CIA. Amerykę uważa za siedlisko zła, rasizmu, niesprawiedliwości społecznej i dominacji nad światem. Wśród Żydów emigrujących z Polski i Rosji do Ameryki większość była komunistami. W Nowym Jorku osiedliło się ich tak wielu, że miasto to nazywane było „Moskwą nad rzeką Hudson”. I czy dzisiejsza pozycja neokonserwatystów, tj. byłych trockistów nie jest przypadkiem pochodną siły owych nowojorskich bolszewików? À propos – doradcą Sandersa jest Jeffrey Sachs, który z polecenia Sorosa, na życzenie pijanego Kuronia i w siedzibie „Wyborczej” w ciągu jednej nocy napisał dla Polski kompletny program transformacji gospodarczej. To także autor terminu „triumwirat Solidarności – Geremek, Kuroń i Michnik”.

Ojciec Sachsa, Ignacy był dyrektorem powołanego przy SGPiS w Warszawie instytutu szkolącego kadry dla ideologicznego podboju kontynentu afrykańskiego.
W sierpniu 2019 na biurku Mike’a Pompeo znalazł się list, w którym 88 senatorów, wśród nich Marco Rubio i Bernie Sanders, zachęcają sekretarza Stanu do „pomocy” Polsce w rozwiązaniu sprawy restytucji mienia ofiar Holocaustu skonfiskowanego w czasach komunistycznych. W dalszej części przejmującego listu informują za Muzeum Holokaustu, że 3 miliony Żydów zostało zamordowanych przez nazistów. Przytaczają też liczbę ofiar nie-żydowskich: 1,9 milion nie-żydowskich cywilów został zamordowany przez nazistów. Tak więc liczbę polskich ofiar zmniejszyli z 3 do 1,9 miliona (czyli kłamstwo oświęcimskie bez dwóch zdań!). Czyli: wartość majątków żydowskich powiększyli z 65 do 300 miliardów dolarów, a liczbę polskich ofiar zmniejszyli z 3 do 1,9 miliona. Podpisy pod listem zbierał senator Marco Rubio, syn emigrantów z Kuby, sprzątaczki i barmana w należącym do Sheldona Adelsona kasynie w Las Vegas, który – ma się rozumieć zupełnie przypadkowo – jako przystojny student prawa odbył staż w biurze kongresmenki Ileany Ros-Lethinen, też emigrantki z Kuby, z rodziny wywodzącej się z Żydów sefardyjskich z Turcji. Tej samej, która tak aktywnie zabierała głos podczas debaty w Kongresie nad ustawą 447. I nie ważne, kto zbierał podpisy pod listem, ale kto zlecił jego napisanie.
I jeszcze jedno – zwolennicy partii reprezentującej interesy biednych, o mało co nie mieli swego reprezentanta – skromnego Mike’a Bloomberga, jednego z najbogatszych ludzi na świecie, oligarchę w stylu moskiewskim, byłego republikanina, później niezależnego, a dziś mocno związanego z banksterami Demokratę o majątku szacowanym na 40 miliardów, przy którym Trump ze swoimi 4 miliardami może uchodzić za proletariusza. Tuż przed corocznym spotkaniem światowych mandarynów w Davos, brytyjska organizacja charytatywno-pomocowa Oxfam podała, że ośmiu miliarderów posiada majątek równy własności najbiedniejszej połowy świata. Na czele listy (po Billu Gatsie) jest trzech Żydów: Mark Zuckerberg z Facebooka (44 miliardy), Larry Ellison z Oracle (43 miliardy) i Bloomberg.
W kwestiach żydowskich znienawidzony przez cały amerykański establishment Trump płynie z głównym nurtem. Prożydowskość jest bowiem podstawowym wymogiem politycznej poprawności, o czym mógł przekonać się senator Rand Paul, który podczas przemówienia Netanjahu w Kongresie „za słabo klaskał i sugerował swoją mimiką sztuczność tego gestu”. Przeczołgany przez media, zmuszony do pielgrzymki pod Ścianę Płaczu, wygłosił zapewnienie, iż atak na Izrael jest równoznaczny z agresją na USA. Problem w tym, że wcale nie zapewnia to Republikanom żydowskiego poparcia. W ostatnich wyborach 3/4 głosów żydowskich dostała Hillary Clinton. Cztery lata wcześniej to nie skrajnie pro izraelski Mitt Romney, ale Barack Obama otrzymał 70 procent ich głosów, chociaż przez media przedstawiany był jako przyjaciel muzułmanów (a nie syn żydowskiej hippiski gustującej nie tyle w muzułmanach, co w przedstawicielach nie-białej rasy). Republikanie mogą więc dwoić się i troić, a i tak preferencji wyborczych w większości zlaicyzowanych i lewicujących Żydów nie zmienią. Trumpowi nie pomaga też Netanjahu – oskarżany o korupcję i uciekający przed sądowym wyrokiem, zabiega o poparcie rosyjskich Żydów i wpada w łapy hebrajskojęzycznego NKWD. W dodatku Trump nie dał się wmanewrować w wojnę z Iranem. À propos – hamując marsz Chińczyków Jedwabnym Szlakiem, Trump narusza interesy żydokomunistycznego lobby czerpiącego ogromne korzyści z biznesu z Chinami. Taki, dla przykładu, Sheldon Adelson, formalnie popiera Trumpa, ale jego fortuna bierze się głównie z kasyn gry w chińskim Makao.
Gdy na pierwszą pozycję w prawyborach wysunął się Sanders, w elitach partyjnych wybuchła panika i desperacja, bo wiedzą, że nie pobije znienawidzonego Trumpa. Na placu boju pojawili się z odsieczą globaliści z wieścią, że Mały Mike (jak nazwał go Trump) na wiceprezydenta weźmie Hillary Clinton. Pojawiły sie też perswazje wobec kandydatów, że jeśli nie wycofają się z wyścigu, będą mieli drugą kadencję Trumpa. Sanders ma też nowego oponenta – żydowskie lobby, zasypujące go obelgami: „komunista”, „lewicowa wersja Trumpa”. Do lobby przyłączyła się gwiazda konserwatywnego radia Michael Savage (pierwotnie Weiner; dziadek i ojciec z polskich Kresów), który o Elisabeth Warren powiedział „ma twarz kapo z niemieckiego obozu koncentracyjnego”, a senator znalazła się na drodze do nikąd. Największym zmartwieniem żydowskich darczyńców jest znaleźć kandydata, który pokona Trumpa, i poprą kogokolwiek, kto w prawyborach zwycięży – rzekł Michael Buxbaum, nowojorski adwokat. Nie omieszkał przy tym dodać: Trump jest najbardziej odrażającą osobą wybraną na tak wysoki urząd.

Za co lubić Trumpa (i Amerykę)? Między innymi za słowa z lipca 2017, wypowiedziane przed Pomnikiem Powstańców Warszawskich. Dlaczego Trump to najlepsze, co mogło nam się przytrafić? Dlatego, że wpływowy globalistyczny think tank Council of Foreign Relations ocenił: „swoim przemówieniem odrzucił „neokonserwatywny internacjonalizm Busha”, jak i „liberalny internacjonalizm Obamy”, a zainicjował „nacjonalistyczny internacjonalizm” oraz przyrzekł, iż współpracować będzie ze swymi sojusznikami w obronie zachodniej cywilizacji”. Dlatego, że dla „The Atlantic”: „wstrząsające było przywołanie pojęć takich jak ‚Zachód’ i ‚wartości Zachodu’, a przemówienie pełne było ‚rasowej i religijnej paranoi”. 1 września na placu Piłsudskiego z dużą klasą Trumpa zastąpił Mike Pence, pobożny protestant (a wcześniej irlandzki katolik). Najważniejsza była diagnoza: wszystkie kataklizmy XX wieku spowodowane były tym, że człowiek zapomniał o Bogu. Porównajmy te słowa z pogardą, z jaką piszą o nas na Czerskiej.
Jest jeszcze jeden powód, żeby Trumpa lubić – żydowska gazeta dla Polaków zleciła sondaż zaufania do przywódców mocarstw. Wynik: Trump – 42, Merkel – 11, Putin – 8, a Macron – 1 procent, tak zaskoczył zleceniodawców, że w podsumowaniu Michnik biadolił: Polacy nadal żyją w średniowieczu. Nic dodać, nic ująć. Trumpa powinniśmy lubić także dlatego, że w oczach Niemców uchodzi za największe zagrożenie dla światowego pokoju. Za takiego uznał Trumpa niemiecki Instytut YouGov. „Wygrał” z ajatollahem Iranu, prezydentem Chin i Putinem. À propos – Trump to po angielsku „zuch, chwat”, a Tusk w amerykańskim slangu więziennym to jedna z odmian pederasty. Co znaczy Duda czy Kidawa też wiemy. A poza tym nam się podoba rodzina Trumpa. Bo jakaś taka słowiańska.
Z sukcesem Trumpa nie pogodzili się socjaliści (i to zarówno ci z PO, od Zandberga, jak i z PiS), i traumę przeżywają do dziś. Na obrońców demokracji, sędziów, sodomitów, Zandberga i folksdojczów Trump działa jak czerwona płachta na byka. Marzy im się Sanders wjeżdżający na białym koniu do Białego Domu. Z wytęsknieniem wyczekują chwili, gdy zamiast Międzymorza będą mogli ratować klimat i uchodźców. Szczególnie zastanawiająca była i jest konsternacja mediów PiS. Gesty Trumpa wobec Polski ignorują, chociaż jego 7-minutowe przemówienie w Warszawie zrobiło dla Polski więcej niż Lech Kaczyński i wszyscy prezydenci III RP razem wzięci. Biadolą: Czy Trump nie poświęci Polskę na rzecz interesów żydowskich? Czy nie sprzeda nas Ruskim; To zakładnik żydowskiego lobby w Waszyngtonie, prowadzony na sznurku przez Netanyahu. Przy czym tezy takie dyskretnie powiela gazeta stronnictwa amerykańsko-żydowskiego. Wg „Gazety Polskiej”, Trump wygrał dzięki dwóm mniejszościom – polskiej i żydowskiej (nie mówiąc o redaktorze naczelnym), a narodowcy „prowokując konflikt pomiędzy Polakami i Żydami w USA, mogą doprowadzić do zwycięstwa demokratycznego kandydata”. Twierdząc, że „Trump to najbardziej proizraelski prezydent od czasów Trumana”, dochodzi do konkluzji: Jako pewnik możemy przyjąć, że obecnie nie jest możliwe równoczesne pozostawanie w dobrych stosunkach z USA i prowadzenie jakiegokolwiek poważnego sporu ze środowiskami żydowskimi”. Równie oryginalnie do sprawy podchodzi Joanna Lichocka: zniweczenie próby zniszczenia naszych relacji z Izraelem – jest bardzo nie w smak Kremlowi. Innymi słowy – bez żydowskich pośredników w relacjach z Trumpem nie obejdzie się.
Trump nic dla Polski nie zrobi, jeśli nie będzie to w interesie USA. W obronie Polski nie kiwnie palcem, jeśli nie będzie to obrona Ameryki.
Najlepszą tego ilustracją jest jego wpis na Twitterze:
„Amerykanie będą walczyli tylko tam, gdzie to służy interesom ich kraju, i tylko po to, by wygrać”. Ale są też jego słowa w Chicago:
„Polacy, ja was nie skrzywdzę”.
Mający poważne kłopoty z żydowskim lobby, musi o to lobby zabiegać. Ustępstwem może być werbalne poparcie żydowskich roszczeń, co, przy ciapowatości polskiej dyplomacji i paraliżu organizacji polonijnych nie potrafiących wyartykułować wagi wyborczych głosów Polonii, nic nie będzie go kosztowało. Ponadto, koncentrując się na wewnętrznych przepychankach z żydokomuną, Trump zaniedbuje resztę świata. Wydaje się jednak, że można z nim zrobić interes. Pod warunkiem, że po naszej stronie u steru dyplomacji zasiądą obrońcy polskiego interesu narodowego, a nie interesów Kominternu.
Sprawy polskie komplikuje to, że Trump z żydokomuną walczy, Duda się z nią układa, a PiS uznaje nowojorskie lobby żydowskie za gwaranta utrzymania się przy władzy. Tymczasem amerykańscy Żydzi to wyznawcy zdecydowanie lewicowych, jeśli nie komunistycznych poglądów.

Jeśli dodamy do tego przyjaźń Netanjahu z Putinem, 1,5 mln Żydów sowieckich, byłych KGB-istów w szeregach Mosadu i izraelskiej dyplomacji, to mamy bliskowschodni Birobidżan, gdzie 30 procent tubylców mówi po rosyjsku i wznosi pomniki wdzięczności Armii Czerwonej. Mamy też Macierewicza ze zleconym mu niewdzięcznym zadaniem pognębienia narodowców i rozbicia Konfederacji przy pomocy b. kandydata na urząd prezydenta oraz jego pastora i spowiednika, wzorującego się na protestantach w Ameryce. Jak w takiej sytuacji uzasadnić obsesyjny antyamerykanizm Grzegorza Brauna? Owszem – w stosunkach z Trumpem unikać trzeba „murzyńskości” i „robienia laski”, twardo negocjować i wypominać, że czasami mówi jednym głosem z lobby żydowskim. Ale przede wszystkim trzeba pamiętać, że w toczącym się na naszych oczach starciu udział bierzemy wszyscy, że to nie tylko wojna z Trumpem i z Ameryką, ale także z nami, naszymi tradycjami i religią.
Krzysztof Baliński
Artykuł opublikowany za zgodą Autora.
Ilustracje za: vpr.org.
Podkolorowanie fragmentów w tekście pochodzi od red. PCO
Więcej artykułów Krzysztofa Balińskiego na naszym portalu > > > TUTAJ .
Polecamy książkę Krzysztofa Balińskiego: „MINISTERSTWO SPRAW OBCYCH czyli w MSZ bez zmian”. Wydawnictwo Capitalbook.
*


=================
Recent Comments